czwartek, 16 lipca 2015

Rozdział 1. "Jak dożyję"

poniedziałek 13.07.2015
                                *Molly*
 Nie wiedziałam co robić. Stałam z otwartą buzią w moim ogrodzie. Po przeczytaniu 'listu' zamurowało mnie.
-Masz niedużo czasu! Pakuj się!- krzyknęła Emily
-Wiem, ale nie chce tam jechać..- odparłam
-Czemu?- zapytała
-Sama nie wiem.. Nie chce cię zostawiać.. Nikogo tam nie mam... Tylko trzy lata starsze kuzynki, których nawet nie znam...-odpowiedziałam
-O mnie się nie martw. Jakoś sobie poradzę...
-No.... Dobra... Tylko... obiecaj.... Że o mnie... nie zapomnisz...- powiedziałam ze łzami w oczach.
-Obiecuję -  Em przytuliła mnie.
                                .                    .                         .                     .                    .
    Stałyśmy tak chyba jeszcze 5 minut. Nie odzywając się. W końcu przerwałam tą długą ciszę mówiąc:
- Czyli.... Już się chyba nie zobaczymy....
-Ej! Nie mów tak! Uśmiechnij się.- odrzekła. Nie wiem skąd u niej tyle radości.
-Czemu niby? To sama prawda...- odparłam. Nie byłam aż taką optymistką jak ona...
-Nie bo nie prawda!- uśmiechnęła się i wystawiła mi język.
-Skąd wiesz - zapytałam.
-No.... Nie wiem, ale obiecuję, że cię odwiedzę w tej twojej Australii.
- Serio?- ucieszyłam się, ale po chwili zrozumiałam, że ona tylko tak mówi żebym się nie smuciła.
-Mhm. Jak skończę 18 lat. Obiecuję - odparła
-Jak dożyję- powiedziałam pod nosem. Emily zaśmiała się i poklepała mnie po plecach.
- No, to się pakuj. Została ci niecała godzinka.-rzekła
-Że co ?!- krzyknęłam i poleciałam do domu.
          .                     .                            .                      .                      .                     .
 Pakowanie zajęło mi około pół godziny. Szybko się przebrałam. Musiałam się spieszyć. Zostało mi tylko 10 minut, z czego dojazd na lotnisko zajmował 5. Razem z  Em, która pomagała mi się pakować, wybiegłam przed dom. Szybko zadzwoniłyśmy po taxi. Przyjechało ona po około dwóch minutach. Obie wsiadłyśmy do auta, ponieważ Emily postanowiła odwieźć mnie na lotnisko
-Żeby tylko nie było korków- powtarzałam sobie w myślach.
Przecież nie mogę się spóźnić. Chyba, że to był zwykły żart. Tylko czemu mój tata by nie żył.
Ktoś go pewnie zabił... A co głupia! Spadł z drzewa i  rozciął na trawie plecy?! No chyba nie.. Nawet drzewa przed domem nie mamy. Odkąd pamiętam on zawsze miał problemy. Popadał w długi.  O ile dobrze wiem, sam nawet popełnił jedno morderstwo, ale policja nigdy nie znalazła dowodów, że to on. Nawet ja się go czasem bałam. Gdy wracał pijany do domu. Zazwyczaj był miły, przy najmniej dla mnie. Często się śmiał. Lubiłam go. Trochę mi będzie go brakować. Emily zresztą też.
.                    .                           .                          .                        .                         .                         .
                    Dojechaliśmy na lotnisko. Miałam jeszcze tylko niecałe trzy minuty. Szybko leciałam do kas po mój podobno już kupiony bilet.
- Dzień dobry. Jestem Molly Clifford mam kupiony bilet na lot do Australii.- powiedziałam.
- Tak? Na dzisiaj? - zapytała zdziwiona sprzedawczyni.
- No... tak. Na 21:30. - odpowiedziałam
- Proszę pani, ale oni już odlecieli. Jest 22:30.

               

4 komentarze:

  1. O matko! Zadziwił mnie ten rozdział, zwłaszcza końcówka...
    PISZ NEXT !

    OdpowiedzUsuń
  2. Odpowiedzi
    1. Nie wiem postaram się jak najszybciej, ale do niedzieli za tydzień mam gości, więc nie wiem czy znajdę czas

      Usuń